Bodaj najczęstszym tłumaczeniem, że czegoś nie zrobiliśmy lub zrobiliśmy niedokładnie, jest brak czasu. Na dobrą sprawę, brak czasu bywa inspirujący i przydatny. Gdybyśmy zawsze mieli dość czasu, nie powstałby… odrzutowiec ani kuchenka mikrofalowa, bo przecież podróże kształcą, więc po się spieszyć, a gotowanie jest sztuką piękną. Niestety, żeby zaoszczędzić czas, często zamiast pójść do biblioteki czy poszukać w księgarni, czytamy tekst szkolnej lektury dostępny w Internecie, lub – przy okazji zakupu fastfoodu – kupujemy w hipermarkecie potrzebną książkę. Rzecz w tym, że jeśli chodzi o czas, często jest to oszczędność pozorna. Zyskując pół godziny, tracimy całe tygodnie na mozolne brnięcie przez składniowe zawiłości i archaiczne sformułowania tekstu.
Tak się złożyło, że w wypadku dawnych dzieł literatury powszechnej, w Internecie i popularnych wydaniach publikuje się na ogół stare, dziewiętnastowieczne najczęściej przekłady. Wynika to czasem z niewiedzy wydawców – co za różnica, kto i kiedy przełożył? Z lenistwa redaktorów – po co szukać najlepszego przekładu, skoro maturzysta i tak musi przeczytać Makbeta? Przede wszystkim zaś z chciwości, bo gdy mija siedemdziesiąt lat od śmierci tłumacza, nie trzeba już płacić tantiemów jego spadkobiercom.
Oczywiście nowszy przekład nie zawsze znaczy lepszy. Zarzut niezrozumiałości dotyczy też wielu współczesnych tłumaczy. Na naszej tradycji pisania poezji zaważył okres Młodej Polski, stąd młodopolska maniera poetyzowania. Pisze się wicher – zamiast wiatr. Niwa – zamiast pole. Zdrój – zamiast źródło. Łono – zamiast piersi. Niektórzy tłumacze wychodzą z błędnego założenia, że pisząc coś wprost, zniszczą poezję. To nieprawda – zaletą prawdziwej poezji jest tyleż precyzja sformułowania co bogactwo znaczeń. Jeśli piszemy wicher zamiast wiatr, to będzie on zawsze silny i porywisty, podczas gdy wiatr może być zarówno wichrem jak i wietrzykiem, bryzą i zefirkiem. Natrętnie dookreślając, gubimy czasem to, o co w danej chwili mogło chodzić autorowi: różne znaczenia mające się pojawić w głowie czytelnika.
Dla tych wszystkich, którzy nie chcą tracić czasu, energii i zamiłowania do lektury, zamieszczam subiektywną listę niedostępnych w Internecie, za to najbardziej zrozumiałych, a przy okazji najbardziej precyzyjnych i najbogatszych w znaczenia przekładów:
Sofokles, Król Edyp. Przeł. Antoni Libera. Warszawa 2012.
William Shakespeare, Hamlet. Przeł. Stanisław Barańczak. (Kilka wydań.)
William Shakespeare, Makbet. Przeł. Stanisław Barańczak (Kilka wydań.)
Molier, Tartuffe czyli Obłudnik (w innych przekładach sztuka znana jako Świętoszek). Przeł. Bohdan Korzeniewski. W: Molière, Wybór komedii. Wrocław 2001.
Johann Wolfgang Goethe, Cierpienia młodego Wertera. Przeł. Leopold Staff. (Wiele wydań.)
Joseph Conrad, Jądro ciemności. Przeł. Magda Heydel. Kraków 2011.